poniedziałek, 14 października 2013

ANDRZEJ GRZENIA O SWOJEJ MORSKIEJ WYPRAWIE...



Po przygodach podczas pierwszego rejsu żaglowcem Zawisza Czarny, zaraziłem się wspaniałą atmosferą i współpracą wszystkich osób biorących udział w takich wyprawach. Nieważne czy widzisz czy nie - ale obowiązki masz te same - zmywanie naczyń, obieranie ziemniaków, szorowanie kibla, czy wciąganie lin podczas stawiania żagli oraz sterowanie statkiem.
 

Więc wybrałem się w następny rejs, który trwał 10 dni. Podczas pierwszego miałem obawy, że jestem ślepcem, ale ta właśnie wyprawa dała mi wiarę, że będąc osobą niewidomą mogę osiągać cele wyznaczone przez siebie, a nie widzę tylko 7 lat i jest dla mnie trudne by się nauczyć żyć z taką niepełnosprawnością.


Wyjazd na 3 etap organizowany przez fundację "GNIAZDO PIRATÓW" zaczęliśmy w Warszawie, skąd dojechaliśmy do Antwerpii i tam weszliśmy na statek, by dopłynąć do Gdyni. Wyjechaliśmy w sobotę 24 sierpnia o godzinie 15, a do Antwerpii dotarliśmy na drugi dzień o godzinie 9:30. Cała droga zleciała szybko i wesoło. Już w autobusie podzielono nas na wachty. Dowiedzieliśmy się więc, kto, z kim i w jakiej wachcie będzie przed samym wejściem na żaglowiec. Ja trafiłem do wachty 1, odpowiadaliśmy za pierwsze żagle na dziobie. Od razu po odłożeniu własnych plecaków dostaliśmy zadanie postawienia i rozpalenia grilli, również ustawienia stołów na nabrzeżu, gdzie o 13 mieli przybyć europosłowie. Gdy zadanie zostało wykonane, można było się przejść i zwiedzić okolice, co większą grupką uczyniliśmy. Dzień zleciał wspaniale i szybko, zapewne dzięki temu, że miałem jeszcze wachtę przy trapie. Następny dzień, jak zwykle zaczął się od apelu i podniesienia bandery a potem śniadanie i prace zlecone przez bosmana. Po wykonaniu, bosman odbierał albo zlecał poprawki, więc wszyscy mieli zajęcie. Następnie, w wolnym czasie - szkolenia przy obsłudze żagli, ja pierwszy raz na dziobie i to było wspaniałe, chodzenie po linach na samym dziobie gdzie się rozwija, klaruje żagle, fantastyczna przygoda, tylko jak to będzie na pełnym morzu? Czas minął i następnego dnia jest, jak co dzień, w wolnych chwilach można ponowie zwiedzić okolice oraz kupić, co potrzebne. Idąc z grupką wachty trafiliśmy do sklepu z polskim towarem i po chwili okazało się, że obsługa pochodzi z Polski - zaczęły się rozmowy, zakupy miały trwać 30 minut, a trwały ostatecznie 2 godziny. Po powrocie był obiad i przygotowanie żaglowca do opuszczenia portu. Więc odbijamy, wachta w jakiej jestem, odpowiada za pierwsze dwie cumy na dziobie, wciąganie i wyrzucanie na nabrzeże oraz klarowanie cum na pokładzie. Wszystko poszło sprawnie i płyniemy, na razie kanałem, później rzeką, trwa to około 14 godzin. Następnie wpływamy na Morze Północne gdzie obieramy kurs na port w Dani, Skagen. Po dłuższym czasie gdy wpłynęliśmy na otwarte morze było widać kilka osób z głowami za burtą…choroba morska, a buja mocno, fale przelatują przez burty, jest trudno ale wspaniale. Czeka mnie jeszcze „psia wachta” od 24 do 4 w nocy i mam nadzieje, że stanę za sterem. Kolejnego dnia kołysze słabiej, a wiatr wieje od rufy i alarm do żagli, wszyscy w szelkach i przypięci na miejscach, stawiamy latacza, pierwszy żagiel od dziobu, jest dobrze, płyniemy tylko na żaglach, silnik ucichł. Płyniemy dalej i jeszcze w kołyszącym morzu łapie mnie wachta kambuzowa. Odpowiadamy za posiłki i porządek w kuchni, obiad dziś tylko jednodaniowy, zupa niestety by się wylała, zbyt mocno kołysze. Okazało się, że kołysanie sprawia duże trudności przy zbieraniu i wynoszeniu naczyń do pomywania, ale to właśnie uroki morza. Po czterech dniach powoli dopływamy na miejsce i przed przycumowaniem zwijamy żagle, w końcu jesteśmy w porcie Skagen. Kto miał wolny czas wyszedł na brzeg i zwiedzał okolice, nareszcie twardy grunt pod nogami. Lecz czas zleciał szybko i rankiem następnego dnia, odbijamy, cel następny - port na Bornholmie. Bałtyk przywitał nas sztormem, jest trudno, kołysze mocno i trudno utrzymać się na nogach, ale jest to warte wspomnień. Nie było widać czy ktoś widzi czy nie, pomoc była zawsze i wszyscy jak jedna dłoń trzymali się razem. Już po 3 dniach jesteśmy w porcie na Bornholmie. Znowu drobne zakupy i zwiedzanie okolicy, a wieczorem gitara i śpiewy, atmosfera wspaniała. Lecz następnego dnia po śniadaniu odbijamy, następny port to Hel i zbliża się koniec przygody. W porcie na Helu szorowanie żaglowca, klarowanie lin i sprzątanie wraz z pakowaniem własnych bagaży. Na drugi dzień opuszczamy żaglowiec "Zawisza Czarny" i prócz własnych plecaków zabieram z sobą wspaniałe wspomnienia, jakie utkwią mi w pamięci, więc dziękuję organizatorom i osobom które mi pomogły, AHOJ może się kiedyś spotkamy na pełnym morzu. 
 

Jendrek 
 

Zachęconych do przygód zapraszam na stronę:
https://www.zobaczycmorze.pl/




rejs opisany przez Andrzeja ilustruje niebieska linia na mapce

1 komentarz:

  1. Miło było przeczytać relację z wyjazdu, dziękuję i pozdrawiam, Basia z Redy

    OdpowiedzUsuń