środa, 8 lipca 2015

Sobótka w stajni Jednorożec

W dniach 27-28.06.2015 miała miejsce dwudniowa impreza „Sobótkowa” w stajni Jednorożec w Czapielsku. Razem (w sumie 15 osób głuchoniewidomych, TP i instruktorów) świętowaliśmy początek lata i najkrótszą noc w roku określaną mianem „przesilenia letniego” a popularnie Nocą Świętojańską – wywodzącą się ze starejsłowiańskiej tradycji.

Cytuję za Wikipedią:
„Noc Kupały (zwana też nocą kupalną, kupalnocką, kupałą) – słowiańskie święto związane zletnim przesileniem Słońca, obchodzone w czasie najkrótszej nocy w roku, co przypada około 21-22 czerwca. W krajach anglosaskich pod nazwą Midsummer, w germańskich Mittsommerfest.
W Polsce Kościół katolicki, nie mogąc wykorzenić z obyczajowości, wywodzącej się z wierzeń słowiańskich, corocznych obchodów pogańskiej Sobótki, podjął próbę zasymilowania święta z obrzędowością chrześcijańską (stąd późniejsza wigilia św. Jana – potocznie zwana też nocą świętojańską i posiadająca wówczas wiele zapożyczeń ze święta wcześniejszego – obchodzona w nocy z 23 na 24 czerwca).
Na południu Polski, Podkarpaciu i Śląsku uroczystość o podobnym charakterze zwie sięsobótką lub sobótkami, na Warmii i Mazurach palinocką. Nazwa Noc Kupały, kupałnocka utrwaliła się w tradycji Mazowsza i Podlasia. Święto ognia, wody, słońca i księżyca, urodzaju, płodności, radości i miłości, powszechnie obchodzone na obszarach zamieszkiwanych przez ludy słowiańskie, ale również w podobnym charakterze na obszarach zamieszkiwanych przez ludy bałtyckie, germańskie i celtyckie, a także przez część narodów wywodzących się z ludów ugrofińskich, np. Finów (w Finlandii jest jednym z najważniejszych świąt w kalendarzu) i Estończyków. Na Łotwie pod nazwą Līgo jest świętem państwowym, a po odzyskaniu niepodległości 23 i 24 czerwca stały się dniami wolnymi od pracy. Również na Litwie dzień 24 czerwca, od 2005 roku, jest dniem wolnym od pracy. Święto to jest często porównywane do Walentynek. Jednak Walentynki to zachodnie święto obchodzone 14 lutego nie mające nic wspólnego ze słowiańską tradycją”.
Koniec cytatu

Nocleg zapewniły nam namioty i siodlarnia, dlatego zaczęliśmy nasze spotkanie od zapewnienia sobie spania - rozstawiania namiotów, dmuchania materacy i ścielenia „łóżek”. Chwiejność pogody zapewniła właściwy pośpiech tym poczynaniom. Wiktoria z Ryszardem w rekordowym tempie rozstawili samootwieralną Quechuę, którą do dziś dnia (środa) bezskutecznie próbuję złożyć z powrotem do torby :). I tak trzy namiotu stanęły wokół zapewniającej schronienie przez deszczem kopuły, która idealnie pomieściła stół, wokół którego,w sporym ścisku, udało nam się wszyskim jakoś pomieścić. Kopuła zapewniła nam wysoki stopień nieprzemakalności.
Znużeni tym dyżym wysiłkiem posililiśmy się kawą i przepyszną drożdżówką z rabarbarem upieczoną przez Henrykę. Odświeżeni odpoczynkiem podzieliliśmy się na grupy gotujące i chruściane. Część osób przygotowała ognisko, druga część zupę grzybową z leśnych suszonych grzybów oraz ziemniaki, krupnioki, kiełbasy i surówki na ognisko. Pracowali wszyscy. Zupa przygotowana wspólnymi siłami wszystkim bardzo smakowała. Po chwili odpoczynku byliśmy już gotowi do następnej aktywności jaką było zbieranie polnych kwiatów na sobótkowe wianki.
Wiktoria z Roksaną, Ela, Halina, Ania, Małgosia, Natalia i ja wyruszyłyśmy na łąki, które mimo suszy okazały się obfitujące w różnego rodzaju kwiaty takie jak stokrotki, dzwonki, wyka, koniczyny, rumianki. Trawy stanowiły piękne uzupełnienie kolorowych bukietów. Dominował kolor niebieski i fiolet.
Następnie wspólnie zasiadłyśmy od plecenia wianków. Po krótkiej prezentacji prawidłowej i naturalnej metody plecenia skorzystałyśmy z pomocy naukowej gwarantującej sukces nawet poczatkującym wyplataczom. Mianowicie użyłyśmy zielonego miękkiego drucika, który zapewnił naszym wiankom jeśli nie nieśmiertelność, to przynajmniej długotrwałe użytkowanie. Zdjęcia ilustrują te piękne realizacje. Wianki powstały różne:bogate w trawy, puszyste i bujne, delikatne kwiatowe, rosochate artystyczne, wszystkie piękne. Naważniejsze, że przyspożyły nam pożytecznej zabawy i nauczyły nowej rzeczy.
Trudy te nagrodziliśmy wypoczynkiem połączonym z grilowaniem. Grill Masterem był Tadeusz – mąż Emilii a służbowo wolontariusz TPG. Najedliśmy się jak bąki i przyszedł czas na rzucanie wianków do wody. Ze względu na różną kondycję uczestników biwaku zrezygnowaliśmy z dłuższej wycieczki do rzeki (prawdziwej) i zdecydowaliśmy się rzucić wianki do pobliskiego stawu. Staw niestety wysechł w 95 % i trzeba było włożyć sporo wysiłku w trafienie wiankiem w pozostałe oczko wodne wielkości niedużej kałuży. Kilka osób podjęło ten trud i tak tradycji świętojańskiej stało się zadość, wianki zostały rzucone, zaś pozostałe, na głowach swoich wytwórczyń powędrowały na „festyn wsi Babibół i Nowiny”, którego dżwięki już od godziny kusiły nas syrenim śpiewem. Około godziny 20 ruszyliśmy na festyn i okazaliśmy się deską ratunku i ogniem z popiołów zamierającej już imprezy. Organizatorzy przyjęli nas serdecznie, częstując ciastem i cukierkami. Miejscowa młodzież męska „wpadła w stupor” na widok naszych młodziutkich i ślicznych TP i tak już, onieśmielona do końca imprezy pozostała, gubiąc się w marzeniach o sobótkowych tańcach a na jawie, jedynie wzrokiem, pożerając nasze ustrojone wiankami ślicznotki. Kasia, która uwielbia tańczyć – jak piłeczka podskakiwała po altanie przyprawiając o zawał współtańczące z nią osoby. Dlatego po dwóch tańcach, podczas których prawie umarłam ze zmęczenia, przekazałm ją w ręce młodych TP: Roksany, Natalii i Małgosi. Bawili się wszyscy. Panowie miejscowi porywali do tańca kolejne Panie, okazali się śmielsi niż młodzież męska. Powrót już w środku nocy odbył się samochodami, które w jakiś cudowny sposób, wiedzione instynktem pojawiły się w okolicy altany. I można byłoby pomyśleć, że tu się dzień pierwszy kończy i wszyscy znużeni padli na posłania. Nic bardziej mylnego. Umywszy się jak na „Dzień Dziecka” zasiedliśmy wokół stołu pod kopułką, w której mój mąż, służbowo wolontariusz TPG, przyczepił lampki choinkowe. Siedzieliśmy więc wśród świątecznych światełek, owinięci w ciepłe rzeczy, dojadając pogrilowe jedzenie, gadając i opowiadając kawały i zabawne historie. Za cud można uznać fakt, iż nikt nie pękł ze śmiechu. Henryka i Emilia były o krok od takiego tragicznego końca. W końcu pomiędzy pierwszą a drugą w nocy zaczęliśmy podążać do swoich legowisk. Noc odpowiedziała na nasze zbiorowe śpiewy „niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu” i zafundowała nam taką ulewę, że mało brakowało, a namioty odpłynęłyby na padok a może dalej. Cudownie ocaleni powitaliśmy ranek ciepły aż pochmurny i od razu rzuciliśmy się w wir pracy. Śniadanie, następnie podział na grupy. Grupa pierwsza ruszyła w pobliże altany sołeckiej ćwiczyć na przyrządach, grupa druga zaczęła przygotowania do jazdy konnej. Obie grupy skończyły aktywności w okolicach pory lunchu i wszyscy zabrali się za wspólne przygotowanie posiłku. Wiktoria upiekła super udka, nie wiedzieć czemu zimne. Obiecała że następnym razem upiecze ciepłe. Udka, surówki, pomidory, ogórki, kiełbasa i chlebek – pyszności. Zostało jeszcze trochę czasu na posprzątanie i nagle, o godzinie 15:45 w stajni Jednorożec zapanowała cisza. Coż, wszystko co dobre, szybko się kończy. Dziękuję wszystkim uczestnikom tej, moim zdaniem, bardzo udanej imprezy.

Następne spotkanie odbędzie się 19 lipca w Suchym Dębie. Zaprasza nas Iwona Rozbicka. Tym razem hasłem przewodnim będzie survival (w stopniu podstawowym) – czyli jak sobie radzić, kiedy trudno sobie poradzić. Zgłaszajcie się szybko, bo ilość miejsc jest ograniczona. Mój numer 508 102 705. 
Pozdrawiam wszystkich i zapraszam Katarzyna - znak migowy Konik :)


Spotkanie zostało zrealizowane w ramach projektu 
„Zielone światło dla aktywnego rozwoju osób głuchoniewidomych”.
Projekt dofinansowany ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych w ramach 11.konkursu zadań zlecanych.