czwartek, 5 lipca 2012

Relacja Andrzeja Grzeni z żeglarskiej wyprawy na trasie Krynica Morska - Iława

Pobiec, co czujesz, gdy wiatr włosy podnosi twoje i słońce na policzkach piecze, zapach świeżo koszonej trawy cię otacza, woda wokół szumi, a sprawdzić nie możesz. Niewidomym jesteś, dotykiem nie zobaczysz zapachu, jasności słońca, trawy koloru i drzew odbitych, ścielących się zielenią na wodzie. Urok i Zachwyt przyrodą, krajobrazem.

Jedynie w pamięci zostało. Czas cofnąć, nie można, wyobraźnię i dotyk wyostrzyć jest możliwość, życia w ciemności potrzeba nauki, jest aktualna. Więc sięgasz po działania z ryzykiem związane, chorobą - by własną wartość podnieść i sens dalszego funkcjonowania znaleźć na zabawę, w żeglowanie bawić się zaczynasz i udział w regatach dla osób z niepełnosprawnością bierzesz, tak - piszę o sobie. Więc wyruszam w przygodę gdzie są osoby z całej Polski, nowe kontakty i znajomości, jakie z pewnością zapamiętam. Zabawa, przygoda z żaglami organizowana jest przez fundację: „Keja”. Jadę sam, bez przewodnika, próbuję dalej nauczyć się życia z oczami, w których już nie ma światła, a przy okazji większej samodzielności. Żeglowanie stało się moją pasją. A dlaczego? Nie wiem. Może szukam dobrego wyzwania dla osoby niewidomej. Więc wyjazd do Krynicy Morskiej, gdzie regaty się zaczynają. Zalew Wiślany, Frombork, Kąty Rybackie, Elbląg, Wilamowo, najpiękniejszy kawałek z pięcioma pochylniami, jakieś 180 m w górę i na zakończenie Iława.

Dzień pierwszy: zapoznanie się z załogą, resztą uczestników, jachtem - prawdziwe maleństwo: typ, słup, rodzaj anwila i 7 osób wraz z sternikiem na pokładzie. Niestety miejsca mało ale w załodze dwie dziewczyny i one wybrały sobie miejsca do spania. Jednak w dalszej podróży okazało się, że ja cierpliwie czekając na swoje miejsce, miałem go najwięcej i czasami, kiedy to współtowarzysz z jednej koi - Filip nie wracał na noc, to jedna z dziewcząt przechodziła na koję dziobową, obok mnie i była szczęśliwa, że może wygodnie odpoczywać. Dalej zaprowiantowanie i drobne szkolenie, co i jak będzie wyglądało podczas regat. Po kolacji dwie parki, jakie się utworzyły w załodze - Jarek z Renatką i Basia z Mietkiem, zwiedzały Krynicę Morską. Po powrocie dyskusja o planach regat i jutrzejszej wyprawie, wodą do Fromborka, trwało to do późna w nocy, tak zaczynały się pierwsze wrażenia, dobre czy złe czas pokaże.

 Dzień drugi: rankiem wstaję i chwila po mnie reszta załogi, jestem niewidomy, jedyny na pokładzie, ale Basia czy Mietek są pierwsi by mi pomóc w dojściu do łazienki, by się umyć i załatwić inne własne potrzeby. Następnie śniadanie, kawa, herbata, kanapki przez dziewczyny robione. Po śniadaniu Renata z Basią zmywają, a ja, Andrzej z Jarkiem i Mietkiem, pod nadzorem sternika Przemka szorujemy pokład i szykujemy jacht do opuszczenia przystani w pierwszą wyprawę pod żaglami do Fromborka. W założeniach jest wyścig do przystani we Fromborku - kto pierwszy. Wybiła godzina wypłynięcia i po odcumowaniu odbijamy od pomostu na silniku na miejsce startu, rozbijamy żagle i czekamy na sygnał startu, lecz mija dłuższy czas i nic nie słyszymy. Przemek sternik, dzwoni do kolegów z innych jachtów, a jest ich 9, wyścig prawdopodobnie odwołany więc płyniemy spokojnie, bez zacięcia sportowego. Przy okazji nasz kapitan tłumaczy wszystko związane z żeglowaniem - co jakiś czas ściąganie i luzowanie szotu, to lewy, to prawy oraz zasada balastowania na jachcie przy nawrotach. Dobijamy do nabrzeża, wyjście z jachtu po czterech godzinach nie jest łatwe, trzeba przejść przez drugi jacht, ale nie ma problemu dla takiej przygody a dla poczucia twardego gruntu pod stopami pokonać można wszystko. Obiad na jachcie i po obiedzie warsztaty oraz wykład jednego ze sterników. Okazało się, że wyścig się odbył, a nasza załoga zajęła przedostatnie miejsce, ale załoga: „biskaja”, w jakiej jestem, zadowolona. Dalszy dzień upłynął pod znakiem wolnego czasu. Poszliśmy na spacer, na środku rynku przy wiekowej pompie ręcznej, Renata szukała aparatu fotograficznego a nie mogąc go znaleźć, ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, wysypała zawartość całego plecaka na ziemię. Znalazła! A w nas wstąpił duży uśmiech, jaką trzeba mieć determinację by wykonać zdjęcia.

Dzień trzeci: rankiem, jak co dzień śniadanie i sprzątanie. Dziś wyprawa do Kątów Rybackich, możemy płynąć spokojnie, ucząc się żeglowania i słuchając rad sternika. Żagle rozwinięte, białe w słońcu, wypełnione wiatrem na Zalewie Wiślanym. Widok piękny, naprawdę nie z tej ziemi, trudny do opisania. Po przybyciu i przycumowaniu, spacer i kąpiel - woda zimna, brak toalet, ale cóż uroki naszej infrastruktury. A wieczorem ognisko z kiełbaskami i śpiewem szant, chłopaki grali na gitarach. Było wspaniale i wesoło tylko komary dały znać o sobie, gryzły niemiłosiernie.

 Dzień czwarty: wyprawa do Elbląga, a dzień zaczął się jak zwykle, jak co dzień. Płyniemy dziś tylko na silniku, pogodę mamy piękną, słońce parzy i jest delikatny wiaterek. Dziś z nami płynął Piotruś, w dniu wczorajszym utopił gdzieś swojego laczka i jest dużo śmiechu, zastąpił Filipa, który otrzymał inne zajęcie. W końcu cumujemy przy nabrzeżu i jak zwykle kłopoty z kąpielą i załatwianiem spraw fizjologicznych. Ale dla mnie nie ma problemu, jestem przyzwyczajony, jeszcze, gdy widziałem jeździłem na biwaki pod namiot gdzie była tylko przyroda, lasy i woda. Po obiedzie wykład następnego sternika, czas szybko zleciał. Następnie była chwila oddechu i spacery. Dzień minął szybko, jutro wcześnie wypływamy, najpiękniejszy kawałek do pokonania, Elbląg – Wilamowo, prawie cała droga kanałami. Po drodze mamy do pokonania pięć pochylni w górę.

Dzień piąty: rano wstajemy, ja jak zwykle pierwszy, śniadanie i sprzątanie, na koniec przed odcumowaniem kładziemy maszt, zwracając uwagę na linki, by się nie poplątały. Maszt musiał być położony, płynęliśmy kanałami gdzie są mosty i trudno byłoby się zmieścić. Płyniemy na silniku, podziwiamy krajobrazy. Przed pierwszą pochylnią cumujemy i czekamy na swą kolejkę. Nagle Piotruś, który płynął z nami zgubił but, zapewne gdzieś na brzegu, pomagając przy cumowaniu. Szukając zguby wszedł do wody i chwaląc się, że umie pływać, wypłynął na środek kanału, co mogło skończyć się tragicznie. W jego stronę płynął komandor całych regat, mógł dostać mieczem, albo śrubą. Miał jednak szczęście, gdyż na tamtej łodzi był chwilowy problem z silnikiem i zwolnili. Piotr wrócił na nasz pokład, szczęśliwy, ale nie zdawał sobie sprawy z ryzyka. Takie zachowanie jest naganne, płynąc jachtem obowiązują zasady, należy ich przestrzegać. Pięć pochylni pokonaliśmy w cztery godziny i piętnaście minut, a w sumie po 11 godzinach dobiliśmy do pomostu w Wilamowie. Gdy przycumowaliśmy, Piotr dostał ostrą reprymendę od Sylwii, organizatorki i szefowej. Dziś zmęczenie dało znać o sobie. Ale był jeszcze mały spacer do najbliższego sklepu po zimne napoje. Szliśmy drogą przez wieś, z lewej strony mijaliśmy pasące się krowy, starą pochyloną stodołę a w oddali zabudowania. Po drugiej stronie chałupy, a przy nich psy na łańcuchach i biegające głośno dzieciaki. Kiedy zakupy zrobiliśmy, wracając, Jarek kupił od gospodarza 1, 5 l mleka. Razem z Renatą, we dwójkę na poczekaniu je wypili. A ja stojąc z boku zastanawiam się, co będzie dalej. Przy rozstaju dróg nie wiadomo było gdzie skręcić, niestety pobłądziliśmy trochę. Gdy w końcu trafiliśmy, zacząłem się śmiać, że mleko, jakie wypili było mocniejsze niż dobre wino, zastanawiałem się co gospodarz daje krowom, bo idąc, zachowywali się jak pijani. Wszyscy z tego powodu byli uśmiechnięci. Następnie odbyła się kolacja i kąpiel, tam chcąc mieć ciepłą wodę należało zapłacić 2 zł - wrzucić do automatu, który był podobny do telefonicznego - jak z filmu „Rozmowy kontrolowane”. Po naciśnięciu guzika płynęła ciepła woda przez 4 minuty, kto chciał dłużej, wrzucał wielokroć.

Dzień szósty: od rana praca na pokładzie, sprzątanie i stawianie masztu, sprawdzanie bloczków, linek, przypinanie bomu i klarowanie lin. Dziś przed obiadem wyścig i mamy zamiar pokazać, że jesteśmy zgraną załogą i potrafimy dużo. Nasz jacht obecnie ma nazwę „biskaje”, a w oryginale po wodowaniu dostał imię „mątwa”, więc pokażemy, co potrafimy. Odbijamy od pomostu. Płyniemy na miejsce startu i czekamy na sygnał, żagle rozwinięte, przygotowani, ruszyliśmy. Poszliśmy do przodu, na półmetku pierwszego okrążenia, miejsce 4, ale po zakończeniu pierwszego okrążenia mieliśmy już 2 miejsce i po chwili wychodzimy na miejsce 1! Jednak po ostatnim nawrocie wyprzedziła nas załoga anwili 24. Cóż… nowszy jacht, lżejszy od naszego, ale drugie miejsce utrzymaliśmy do mety. Więc zadowoleni i z uśmiechem na twarzy wracamy do pomostu. Wrażenia naprawdę piękne, każdy miał coś do roboty podczas regat, to szoty, to miecz, to balastowanie i się udało, a wrażenia zapewne zostaną na długo. Następnie czas na obiad a zaraz po nim warsztaty oraz wykład naszego komandora. Dzień minął szybko a do późna w nocy dyskutowaliśmy o wrażeniach - jest to przedostatnia noc.

Dzień siódmy: rankiem po uprzednim załatwieniu własnych potrzeb i sprzątnięciu jachtu, odbijamy do Iławy. Po drodze przerwa na obiad przy śluzie w miejscowości Miłomłyn. Opuszczając pokład – wyzwanie - trzeba przejść przez dwa jachty gdzie maszty położone, ale cóż takie są uroki żeglowania. Po opuszczeniu kanału, wpływając na jezioro zwane „Jeziorak”, stawiamy maszt i rozwijamy foka, jeden żagiel, wiatr jest dobry, słońce grzeje, a my na jachcie opowiadamy przygody. Przy okazji nasz sternik uczy nas węzłów. Niestety czas regat dobiegł końca, ostatnie ognisko w Iławie, ostatnie rozmowy i wymiana telefonów, żal przygoda zakończona. Ale ja wyniosłem, że będąc ślepcem można i trzeba realizować własne pasje, a niepełnosprawność jest tym, co jeszcze bardziej mobilizuje.

Więc serdeczne podziękowania: Sylwii, Prezes Fundacji „Keja” oraz załodze „biskaja” z drugiego etapu, również wszystkim innym, których poznałem. Więc ahoj! do zobaczenia na morzu bądź jeziorach.

Andrzej. ©