Po
przygodach podczas pierwszego rejsu żaglowcem Zawisza Czarny,
zaraziłem się wspaniałą atmosferą i współpracą wszystkich
osób biorących udział w takich wyprawach. Nieważne czy widzisz
czy nie - ale obowiązki masz te same - zmywanie naczyń, obieranie
ziemniaków, szorowanie kibla, czy wciąganie lin podczas stawiania
żagli oraz sterowanie statkiem.
Więc
wybrałem się w następny rejs, który trwał 10 dni. Podczas
pierwszego miałem obawy, że jestem ślepcem, ale ta właśnie
wyprawa dała mi wiarę, że będąc osobą niewidomą mogę osiągać
cele wyznaczone przez siebie, a nie widzę tylko 7 lat i jest dla
mnie trudne by się nauczyć żyć z taką niepełnosprawnością.
Wyjazd
na 3 etap organizowany przez fundację "GNIAZDO PIRATÓW"
zaczęliśmy w Warszawie, skąd dojechaliśmy do Antwerpii i tam
weszliśmy na statek, by dopłynąć do Gdyni. Wyjechaliśmy w sobotę
24 sierpnia o godzinie 15, a do Antwerpii dotarliśmy na drugi dzień
o godzinie 9:30. Cała droga zleciała szybko i wesoło. Już w
autobusie podzielono nas na wachty. Dowiedzieliśmy się więc, kto,
z kim i w jakiej wachcie będzie przed samym wejściem na żaglowiec.
Ja trafiłem do wachty 1, odpowiadaliśmy za pierwsze żagle na
dziobie. Od razu po odłożeniu własnych plecaków dostaliśmy
zadanie postawienia i rozpalenia grilli, również ustawienia stołów
na nabrzeżu, gdzie o 13 mieli przybyć europosłowie. Gdy zadanie
zostało wykonane, można było się przejść i zwiedzić okolice,
co większą grupką uczyniliśmy. Dzień zleciał wspaniale i
szybko, zapewne dzięki temu, że miałem jeszcze wachtę przy
trapie. Następny dzień, jak zwykle zaczął się od apelu i
podniesienia bandery a potem śniadanie i prace zlecone przez
bosmana. Po wykonaniu, bosman odbierał albo zlecał poprawki, więc
wszyscy mieli zajęcie. Następnie, w wolnym czasie - szkolenia przy
obsłudze żagli, ja pierwszy raz na dziobie i to było wspaniałe,
chodzenie po linach na samym dziobie gdzie się rozwija, klaruje
żagle, fantastyczna przygoda, tylko jak to będzie na pełnym morzu?
Czas minął i następnego dnia jest, jak co dzień, w wolnych
chwilach można ponowie zwiedzić okolice oraz kupić, co potrzebne.
Idąc z grupką wachty trafiliśmy do sklepu z polskim towarem i po
chwili okazało się, że obsługa pochodzi z Polski - zaczęły się
rozmowy, zakupy miały trwać 30 minut, a trwały ostatecznie 2
godziny. Po powrocie był obiad i przygotowanie żaglowca do
opuszczenia portu. Więc odbijamy, wachta w jakiej jestem, odpowiada
za pierwsze dwie cumy na dziobie, wciąganie i wyrzucanie na nabrzeże
oraz klarowanie cum na pokładzie. Wszystko poszło sprawnie i
płyniemy, na razie kanałem, później rzeką, trwa to około 14
godzin. Następnie wpływamy na Morze Północne gdzie obieramy kurs
na port w Dani, Skagen. Po dłuższym czasie gdy wpłynęliśmy na
otwarte morze było widać kilka osób z głowami za burtą…choroba
morska, a buja mocno, fale przelatują przez burty, jest trudno ale
wspaniale. Czeka mnie jeszcze „psia wachta” od 24 do 4 w nocy i
mam nadzieje, że stanę za sterem. Kolejnego dnia kołysze słabiej,
a wiatr wieje od rufy i alarm do żagli, wszyscy w szelkach i
przypięci na miejscach, stawiamy latacza, pierwszy żagiel od
dziobu, jest dobrze, płyniemy tylko na żaglach, silnik ucichł.
Płyniemy dalej i jeszcze w kołyszącym morzu łapie mnie wachta
kambuzowa. Odpowiadamy za posiłki i porządek w kuchni, obiad dziś
tylko jednodaniowy, zupa niestety by się wylała, zbyt mocno
kołysze. Okazało się, że kołysanie sprawia duże trudności przy
zbieraniu i wynoszeniu naczyń do pomywania, ale to właśnie uroki
morza. Po czterech dniach powoli dopływamy na miejsce i przed
przycumowaniem zwijamy żagle, w końcu jesteśmy w porcie Skagen.
Kto miał wolny czas wyszedł na brzeg i zwiedzał okolice, nareszcie
twardy grunt pod nogami. Lecz czas zleciał szybko i rankiem
następnego dnia, odbijamy, cel następny - port na Bornholmie.
Bałtyk przywitał nas sztormem, jest trudno, kołysze mocno i trudno
utrzymać się na nogach, ale jest to warte wspomnień. Nie było
widać czy ktoś widzi czy nie, pomoc była zawsze i wszyscy jak
jedna dłoń trzymali się razem. Już po 3 dniach jesteśmy w porcie
na Bornholmie. Znowu drobne zakupy i zwiedzanie okolicy, a wieczorem
gitara i śpiewy, atmosfera wspaniała. Lecz następnego dnia po
śniadaniu odbijamy, następny port to Hel i zbliża się koniec
przygody. W porcie na Helu szorowanie żaglowca, klarowanie lin i
sprzątanie wraz z pakowaniem własnych bagaży. Na drugi dzień
opuszczamy żaglowiec "Zawisza Czarny" i prócz własnych
plecaków zabieram z sobą wspaniałe wspomnienia, jakie utkwią mi w
pamięci, więc dziękuję organizatorom i osobom które mi pomogły,
AHOJ może się kiedyś spotkamy na pełnym morzu.
Jendrek